Wnuk na pustyni
Siedziałem z autorem „Bez pamięci” w szkolnej ławce przez cztery lata. Pojawił się w mej wizualnej pamięci 41 lat temu – w wyzywającej koszulce z nadrukowaną sylwetką (nie znanego mi wtedy) Davida Bowie. To był rok, kiedy Stanisław Szozda zwyciężył w Wyścigu Pokoju. To nas pasjonowało. Cztery lata później zdaliśmy jednak maturę. Minęło jeszcze trzydzieści kilka lat i dowiedziałem się, że Paweł coś zaczął pisać. Wcześniej pamiętałem w jego wykonaniu bezcenne ściągi z łaciny i z angielskiego. A teraz nagle – coś po polsku? Pisarz? Najpierw dostałem do ręki opowiadanie „Pole 16” w antologii „Nie pytaj o Polskę”. Opowiadanie bardzo zgrabne, dowcipne, z nutą melancholii, kraj lat dziecinnych (w nim wspólni znajomi) i Kresy. W recenzji na stronach „Arcanów” dostrzegł to opowiadanie i wyróżnił z entuzjazmem na tle całej antologii Stanisław Chyczyński. Na jakimś spotkaniu klasowym Paweł zachęcał mnie później do swojego albumu – medytacji: „Gdzie śmierć nie sięga”. Nie sięgnąłem jednak. Nie ma proroka we własnej ławce.
Teraz wziąłem „Bez pamięci”. Byłem zaintrygowany – już trzecia książka Pawła (przed albumie-medytacją była jeszcze bardzo dobrze przyjęta przez krytykę powieść „Ściana”). Wypada zobaczyć: co w tym jest. Książkę obwąchałem od zadu. I bardzo mi brzydko zaleciała straszliwą tandetą wpisanej tam przez wydawnictwo reklamy: „literatura z najwyższej półki”, „nie czytaj tej książki, jeśli lubisz tylko płaskich bohaterów i płytkie doznania – będziesz zawiedziony”. Gdybym nie był zaciekawiony tym, co ma mi do powiedzenia autor samej książki, to raczej odłożyłbym ją po tak tanim i sztampowym szantażu. Pierwsza strona okładki zachęca bardziej. Fotografia stepu mongolskiego, na pierwszym planie, tyłem do nas, jakiś (chyba) Mongoł w sukmanie. Wiatr rozwiewa niepokojąco pomarańczową, wąską szarfę, jakby szal, który Mongoł jest przepasany. Bliżej nas, za nogami Mongoła, miednica brudna od krwi, której kałuża jest jeszcze na dnie. Na dalszym planie, w stepie, maleńki jeździec na maleńkim koniku. Ciemne niebo, niepokój, tajemnica. Zaprasza, żeby wejść, wjechać na suchego przestwór oceanu?
Bohater powieści, Piotr, krakowianin w średnim wieku, może troszkę alter ego autora, szuka śladów swojego dziadka, Władysława, słynnego cukiernika lwowskiego. Władysława Zalewskiego pochłonął Związek Sowiecki, który przyszedł do Lwowa we wrześniu 1939. Zaczynamy więc od Lwowa, ale szybko przenosimy się tam, dokąd obiecuje nas zaprowadzić okładka. Do Mongolii, na pogranicze stepu i pustyni Gobi. Dopiero w połowie wcale obszernej powieści możemy zorientować się, dlaczego poszukiwanie lwowskich korzeni, przeciętych sowiecką siekierą, musi prowadzić aż tam, do Mongolii. Opowieść nie rozwija się linearnie, ale jakby, przynajmniej do połowy, zapętla. Pierwsze rozdziały czyta się jak świetny reportaż z mongolskiej egzotyki. Strasznie okrutnej. Przez chwile zdaje się, jakby autor chciał nas epatować kolejnymi scenami zabijania i patroszenia koni, susłów oraz innych ssaków i nie mniej żywo, wręcz dojmująco przedstawionymi smakami rozmaitych flaków a la monogolaise. Tu już widać na pewno zdolność autora do plastycznego, precyzyjnego i poetyckiego jednocześnie opisu rzeczy, sytuacji, nastroju. Może takie zdolności dziedziczy się – w tym przypadku po matce, znakomitej malarce (surrealistycznej) Wandzie Macedońskiej-Zalewskiej, albo po wuju – Adamie Macedońskim?
Ale „Bez pamięci” nie jest reportażem, ani popisem samej sztuki słowa. To jest powieść. Bardzo ambitna. Bohater szuka grobu swojego przodka. Obserwujemy, jak wciąga go przeszłość, przed którą się opiera, dystansuje się od niej oporem dumnego ze swej postnowoczesności leminga. To chyba jednak pozory – ta duma, ten dystans. Bohater szuka samego siebie. Bo jest zagubiony. Nie tylko zabrany przez NKWD dziadek, ale także jego zanurzony już po kostki w XXI wieku wnuk. Przeszłość okazuje mu swoją siłę. Ale jaka przeszłość? Genetyczna pamięć, która ożywa przez zachowane zdjęcia, fragmenty listów naszych drogich zmarłych? Obserwujemy, jak bohater zapada na chorobę na przeszłość, jak odzywa się w nim trudna do wyleczenia astma tożsamości. Bohater, a może sam autor, próbują się leczyć. Złośliwy portret działacza polonijnego w syberyjskiej Tiumeni, krytyczny i bardzo plastyczny wizerunek polskiego żywiołu handlowo-przygodowego w kolei transsyberyjskiej, przebojowych panienek i zaradnych w zdobywaniu alkoholu i zagrychy chłopaków – to przykłady budowania owego dystansu, który ma ochronić może autora przed zbyt łatwą kapitulacją wobec patosu patriotycznego: to przecież opis podróży na Sybir, niemal tropami Anhellego. W tej powieści patosu patriotycznego nie ma na pewno. Jest droga, która prowadzi przez pustynię, w stronę zaginionego praojca. Nie tak odległego w czasie, ale jakby mitycznego już w tym swoim zagubieniu między Lwowem roku 1945, a umieszczoną poza czasem pustynią Gobi. Trzeba znaleźć jego grób. To jednak jest jakaś, najbardziej pierwotna, dlatego też może najważniejsza forma patriotyzmu: patres, nasi ojcowie i praojcowie wzywają, by ich grób nie został opuszczony. Choćby we wspomnieniu. Wrażliwość na ten głos nas, ludzi, wyróżnia.
W kolejnych rozdziałach owa droga przez pustynię (dosłownie i w przenośni) wciąga wprost na rubieże szaleństwa. Od „Ślepej żaby”, poprzez „Dalanzadgad” do „Na pokuszenie” nie mogłem się już oderwać. Jest w tych centralnych rozdziałach niezwykła odwaga wyobraźni („Imagination is its own form of courage”, jak mówi Frank Underwood) i zarazem pełna kontrola nad słowem, które tę wyobraźnię wyraża. To jest literatura nie „z najwyższej półki”, ale z krwi i kości. To jest droga do kresu możliwości literatury. Przypomniała mi wielką powieść Patricka White’a, australijskiego noblisty, „Voss”. Także o wyprawie przez pustynię, w której bohater chciał odkryć swoją tożsamość, a może potwierdzić tylko przeczucie swego losu. Tamten bohater,Voss, nie szukał ojców, szukał samego siebie. Piotr z „Bez pamięci” szuka dziadka i siebie w tym poszukiwaniu. Dziadka znajduje, bardzo niespodziewanie, bardzo blisko, jakby studząc w ostatnim rozdziale emocje i metafizyczne wizje z pustyni Gobi.
Co wynika z tego odkrycia? Może to, że sama droga była ważna. A może to, co opisuje tak pięknie pewien poeta sprzed stu lat: „Każdy widzący zaczyna czasem odczuwać tęsknotę za pustynią. Z niewielką ilością pożywienia siedzieć na kamieniu i myśleć o ciężkich sprawach, tak ciężkich, że pod ich ciężarem powieki zaczynają opadać. Ale wszyscy wrócili z pustyni do tych, których wcześniej opuścili. I próbowali niesamodzielnych nauczyć samotności; zmęczyli się w ten sposób, zwątpili w siebie samych, a w końcu umierali małą i bolesną śmiercią. Tymczasem trzeba przejść przez pustynię i iść dalej, cały czas w tym samym kierunku. Dopiero ten, któremu się to uda, dowie się, co jest po drugiej stronie samotności i dlaczego tęskni się za pustynią. Ktoś taki nie zabłądzi i nie zmęczy się nie umrze śmiercią, która sprawi, że nie zostanie po nim ślad.”
O śladach, które zostawiają nasi przodkowie, o śladach, które my zostawiamy, które chcielibyśmy zostawić, o tym, jak te ślady nakładają się na siebie w przestrzeni i jak się rozchodzą, o dziedziczeniu – o tym jest ta książka. Jeżeli przytoczyłem słowa Rilkego dla określenia najbardziej ambitnego celu, jaki odkrywam w tej powieści, to dlatego, że ta powieść na takiego egzegetę zasługuje. Bo to jedna z najlepszych polskich powieści ostatniego ćwierćwiecza. Chyba podobałaby się Rilkemu, mam wrażenie, że Herling-Grudziński też byłby zadowolony, może nawet zazdrosny…
Chyba się Paweł zdziwi, kiedy przeczyta te słowa.
prof. Andrzej Nowak
„ARCANA” nr 122
Paweł Daniel Zalewski, Bez pamięci, wyd. Astra, Kraków 2014, ss. 312 + ponad sto fotografii
W pogoni za nieuchwytnym
Lubię czasem sięgnąć po książkę, która na pozór, absolutnie nie wpisuje się w moje zainteresowania. Czasem natnę się na jakimś niezbyt ambitnym dziele, ale równie często trafiam na coś, od czego trudno się oderwać. W ten sposób zupełnym przypadkiem trafiłam na tę powieść. Oczarowała mnie niebanalną historią i powaliła ładunkiem zawartych w niej emocji.
Historia zaczyna się niepozornie, od wspomnień z dzieciństwa głównego bohatera. Mieszkanie w starej kamienicy i babcia opowiadająca rozmaite historie, a gdzieś na ścianie portret dziadka, który zawieruszył się po drugiej wojnie światowej. Piotr postanawia rozwikłać rodzinną tajemnicę i znaleźć grób swojego dziadka. Nie spodziewa się jednak, że w związku z tym przeżyje niesamowitą, nierealną wręcz, przygodę, która zaprowadzi go znacznie dalej niż do Lwowa. A Lwów to początek tej historii.
Władysław Zalewski, poszukiwany przez Piotra dziadek, był przed wojną słynnym lwowskim cukiernikiem. Wyborne słodycze jego produkcji zachwycały cały Lwów, by w latach trzydziestych podbić także Warszawę. Plany rozwoju firmy pokrzyżowała wojna, w wyniku której Władysław został aresztowany, a następnie zesłany w głąb Związku Radzickiego. Piotr w poszukiwaniu śladów dziadka trafia i tam. Po kilkudniowej podróży koleją przybywa do Tumieni, miejsca z którego wysłane były, odzyskane w niezwykły sposób, listy Władysława. Gdy jest już bliski rozwiązania tajemnicy, los nieoczekiwanie pcha go dalej, aż na mongolskie stepy. Piotr, próbując rozwikłać rodzinną zagadkę, powoli popada w szaleństwo, niekiedy gubiąc poczucie rzeczywistości. Opętany żądzą poznania prawdy, traci kontakt z realnym światem. Prześladują go widma i postacie z listów, wpędzając w bezsenność i skutkując jeszcze bardziej szaloną pogonią za nieuchwytnym.
Książkę przeplatają przytoczone oryginalne listy, obrazujące czytelnikowi kolejne lata życia Władysława. Czasy pełne chwały, pełen zwątpienia okres lwowskiego aresztowania, aż po ciężkie czasy w tiumieńskim obozie. Równie ważne co listy są w tej historii wspomnienia spotykanych przez Piotra osób – starszych ludzi, którzy jeszcze pamiętają Władysława. Wstrząsnęła mną opowieść pana Kazimierza, ukazująca kulisy trudnej podróży na sowieckie Zaurale. W zupełnie innym tonie utrzymane są wspomnienia mongolskich staruszków, pełne nawiązań do legend i tradycji koczowniczego stylu życia.
Każdy kolejny epizod podróży Piotra to również swoisty obraz kraju w jakim się znalazł. Począwszy od nieco tylko egzotycznego Lwowa, aż po zupełnie dziką i niezrozumiałą Mongolię, pachnącą herbatą ze zjełczałym masłem i kawałkami baraniny. Kulisy życia w gerach, pośród morza skąpych traw, stad kóz, koni, wielbłądów i jaków urzekają swą egzotyką, a zwyczaje mieszkańców, jak choćby drobiazgowo opisany ubój koni, budzą ogromne zainteresowanie. Obraz współczesnego życia w Tumieni również jest intrygujący. Z jednej strony mamy miasto, starające się być nowoczesne, z drugiej snuje się w nim brzemię obozów i działa grupa potomków polskich zesłańców, namiętnie krzeszącą w sobie miłość do ojczyzny.
Autor przepięknie zbudował intrygę. Aż trudno uwierzyć, że może to być tylko fikcja: wydarzenia wydają się zbyt niesamowite, za bardzo abstrakcyjne, by powstały w jego głowie. O prawdziwości opisywanej historii zaświadczyć mogą też licznie zamieszczone zdjęcia, na których rozpoznajemy wspominane w książce postacie. Powieść jest bardzo dobrze napisana, nie sposób oderwać się od historii. Z każdą stroną coraz mocniej odczuwamy głód prawdy, jaki kieruje krokami Piotra. Niebanalni bohaterowie, jakich wnuk Władysława spotyka na swojej drodze tylko dodają opowieści autentyczności i kolorytu.
Cieszę się, że ta książka wpadła w moje ręce. Nie spodziewałam się aż tak przejmującej i świetnie napisanej historii. Realność przedstawianych zdarzeń sprawia, że trudno czytać ją obojętnie, coraz to nowe emocje opanowują czytelnika wraz z rozwojem fabuły. Zdecydowanie polecam tę lekturę każdemu ciekawemu świata, czytelnikowi, w którym drzemie głód poznania nowego.
Barbara Sulkowska
Pamięć bez granic, granice bez pamięci
Bez pamięci to poruszająca książka o ściganiu się z czasem. W pogoń za uciekającą historią, za zegarem topiącym się w żarze historii rzuca się Piotr, czterdziestoletni krakowianin, któremu nie daje spokoju świeżo odkryta tajemnica rodzinna. Powieść zbudowana jest właściwie jak skromna matrioszka: to opowieść w opowieści. Opierając się na autentycznych listach krewnego, autor, po pierwsze, snuje historię sybiraka (nieżyjącego już dziadka głównego bohatera; człowieka, któremu – jak zresztą każdemu zesłańcowi – przemocą odebrano wolność, godność i rodzinę), po drugie, układa podróżne domino jego wnuka. Przez pół wieku Piotr myślał, że dziadek umarł w 1945 roku w stalinowskim więzieniu i że pochowano go na lwowskim cmentarzu. Jednak drewniana walizeczka, którą pewnego dnia podrzuca mu nieznajomy, kryjąca nieznane listy dziadka (tym razem z okresu powojennego), rozpala jego wyobraźnię. Jak to możliwe, pyta sam siebie Piotr, i postanawia wyruszyć po odpowiedź na Wschód.
Skrzętnie i zawzięcie zbiera ślady, nieoczekiwanie prowadzące wprost do Azji Środkowej. Spośród miejsc, do których autor wysłał swojego bohatera, na uwagę zasługuje zwłaszcza Mongolia. Kraj dziki, poza paroma miastami pozbawiony podstawowych wytworów zachodniej cywilizacji. Jest tu więc mowa o tym, co my, Europejczycy, z trudem możemy pojąć. Niektóre wschodnie zwyczaje można by uznać za nonsensowne, prymitywne, a nawet amoralne, ale powinniśmy je uszanować, co zresztą ze wszystkim sił stara się robić Piotr. Orient, z całym swoim niebotycznym spokojem, wiarą w zaświaty, surowością obyczajów i codzienności, przerasta Piotra. Bohater Bez pamięci nie potrafi tego zrozumieć, buntuje się. Przykładowo, próbuje wytłumaczyć koledze: „Szukam śladu: grobu, fotografii, notatki, a nie ducha”, a jego rozmówca zarzuca mu wtedy brak elementarnej – zdaniem Mongołów – wrażliwości: „Szukasz rzeczy, a nie umiesz odczuwać”. Tymczasem duchy tułają się tu i ówdzie na kartach tej książki. Autor subtelnie zatarł granice między światami. Zwołał walne zgromadzenie żywych i zmarłych. I tu właśnie tkwi paradoks: bohater najpierw uparcie broni swojego realizmu, rzeczywistości fizykalnej, potem zatraca je na rzecz rzeczywistości wyobrażeń. I w tym momencie niezwykła fascynacja losem krewnego przeradza się w dążenie ku samospaleniu. Podobno jeśli ludzki mózg nie dostaje żadnego sygnału ze zmysłów, nudzi się, „generuje własne obrazy, sięgając do pokładów pamięci” (Oliver Sachs). Piotr jednak otrzymuje wszelkie możliwe sygnały, postrzega rzeczy takimi, jakimi są, i jest to widzenie klarowne, ale pomiędzy namacalną rzeczywistością a snami widzi (i słyszy) też byty, których nie ma. A to prosta droga do obłędu. Autor świetnie oddaje szaleństwo ogarniające bohatera.
Piotr jest właściwie postacią zagadkową. Wiemy co prawda jaki, wykonuje zawód, znamy jego wspomnienia z dzieciństwa, ale osobowość głównego bohatera podglądamy jakby z ukrycia. Można by się pokusić o stwierdzenie, że autor celowo odarł swojego bohatera z pewnych elementów składających się na jego tożsamość: w historii, którą opowiedział, wydaje się to mało ważne. Przypisał mu jeden wyraźny cel: rozwiązać zagadkę śmierci dziadka. Tu ważne miało być przede wszystkim wypełnienie pustej przestrzeni będącej drogą. Bo przecież idąc, tracimy z pola widzenia punkt wyjścia, nasze i cudze ślady, engramy pamięci. I to jest, moim zdaniem, rdzeniem tej książki: zacierająca się pamięć. Ta zwyczajna pamięć o ludziach, czynach, miejscach. Bo czymże ona jest wobec wszechpotężnej wieczności?! Nie można jej złapać jak pszczołę do słoika i, kiedy tylko chcemy, potrząsać, by bzyknęła. Pamięć nie zna granic, wślizguje się na karty książek, do uszu słyszących, do oczu patrzących, a potem często szarzeje, ubożeje, ścieka z nas jak krople deszczu, by w końcu nic z siebie w nas nie zostawić. Piotr błąka się po meandrach pamięci – swojej i cudzej – i wskrzesza zmarłych, ich słowa i motywy działania, wstrząsa żywymi. By znaleźć choćby okruch informacji, przedziera się przez różne archiwa, pędzi jak opętany po ukraińskich, rosyjskich i mongolskich ziemiach, od jurty do jurty – gdzie niemal każdy kąt i zapach wywołują u niego niesmak, niestrawność i obrzydzenie. Spotyka różnych „hakawatich”, przygodnych opowiadaczy, którzy przenoszą go w inny czas, w inne miejsca.
Podczas jego podróży wciąż rodzą się w nim nowe pytania. Piotr gubi się nie tylko w domysłach, ale i w samym sobie. Autor krok po kroku buduje napięcie. Wciąga swojego bohatera coraz głębiej i głębiej w mokradło złudzeń. Piotr bowiem chce doprowadzić swoją podróż do celu, a celu przecież nie zna. Ma silną wolę, a każdy strzęp informacji, który zdobywa, przyjmuje jak więzień obozu kromkę chleba. Nawet w swoich snach i majakach bohater wlecze się z uporem maniaka po śladach dziadka. Uczepił się nadziei i pamięci jak skały i nie chce jej puścić, choć co jakiś czas przekonuje się, że czas niejedną taką skałę już skruszył. W co go ten upór wpędzi? W obłęd? (Bo przecież przeszłość wyżera z jego duszy teraźniejszość i przyszłość!). W poczucie nihilistycznej pustki? (Bo przecież jak można było wierzyć w coś, czego być może nigdy nie było?). Na szczęście, w końcu zagadka znajduje happy end. Tajemnica rozwikłuje się w pewnym sensie sama, właśnie wtedy, kiedy wydaje się, ze sprawa została przegrana z kretesem.
Obrazki rzeczywistości, jakie nam ofiarował w swojej powieści autor, naznaczone są cierpieniem, śmiercią, sentymentalnymi wspomnieniami, ale i egzotyką krajobrazu, no i magią Orientu. A że jest to współczesny Wschód – tym ciekawszy dla czytelnika. Zaletą tych dwóch misternie utkanych historii – sybiraka i jego wnuka – jest lekkość fabuły, ale i dialogi przykuwające uwagę oraz intrygująca aura, zagnieżdżająca się głęboko w sercu. Autor znakomicie kadruje obce kultury i daje nam świetne scenki z życia Wschodu wzięte. Realizm tej prozy sprawia, że świat ten można powąchać, posmakować, dotknąć i obracać jak jabłko, które właśnie wzięliśmy do ręki. A wszystko opisane językiem zdyscyplinowanym, celnym, precyzyjnym i plastycznym, o czym może się przekonać każdy czytelnik, porównując tekst z zamieszczonymi w powieści fotografiami. Książka tworzy spójną całość zarówno pod względem fabularno-dokumentalnym, jak i stylistycznym. Dla mnie jest to piękna opowieść o walce z czasem i determinacji człowieka, który – jakby powiedziała Maria Janion – żyjąc, traci życie. By je na nowo odzyskać.
Katarzyna Bereta
Ślady na piasku
Paweł Daniel Zalewski jako powieściopisarz już po raz drugi wykorzystuje swój wrodzony zmysł wyławiania surrealizmu z życia, bogate doświadczenie podróżnika oraz synestetyczny odbiór rzeczywistości. Po debiutanckiej Ścianie (2010) oto kolejna powieść trzymająca uwagę czytelnika w stałym napięciu nie tylko konstruowaną intrygą, ale także – lub raczej nade wszystko – niezwykle plastycznymi i pełnymi różnorodnych szczegółów opisami.
Autor posiada bowiem wysoko rozwiniętą umiejętność oddawania za pomocą słów nawet najbardziej skomplikowanych obrazów, jak rytuał zabijania konia gdzieś w stepowej wiosce mongolskiej czy fantasmagoryczne majaki głównego bohatera, będące kompilacją jego wszystkich dotychczasowych przygód. Spod pióra Zalewskiego wychodzą realistyczne ilustracje osób, garderoby, potraw, pomieszczeń, krajobrazów, sytuacji i relacji międzyludzkich. Co więcej, dzięki licznym podróżom pisarza oraz wyobraźni ukształtowanej w artystycznej atmosferze domu rodzinnego zebrane na kartach Bez pamięci relacje z rozmaitych czasoprzestrzeni charakteryzują się autentyzmem i ścisłym przyleganiem do opisywanego miejsca i czasu. Gdy zatem Piotr – centralna postać historii – przebywa we Lwowie, czytelnik czuje klimat uliczek i barów tego miasta. Gdy jedzie koleją transsyberyjską, odnosi wrażenie, że jest współpasażerem bohatera. Kiedy zaś przemierza stepy Mongolii lub zatrzymuje się w jednym z gerów, czytający widzi ciągnące się w nieskończoność pustkowie i odczuwa niemal namacalnie ciasnotę i smród jurty.
Równie intrygująca jest sama kanwa opowieści. Pielęgnowane w dzieciństwie wspomnienia babci – kobiety zmuszonej przez wiatry historii do opuszczenia rodzinnego Lwowa i zapuszczenia korzeni pod nowym, tym razem krakowskim, adresem – doprowadzają dorosłego już Piotra do poszukiwania grobu dziadka na Cmentarzu Łyczakowskim. Niczym w prawdziwej kryminalnej zagadce zadanie okazuje się jednak nie być takie proste, a kolejne postaci, jakie stają na drodze Piotra, zamiast rozwiązywać, coraz bardziej supłają węzeł tajemniczej przeszłości. Mężczyzna odkrywa mistyfikację za mistyfikacją, które nakazują mu wciąż nie ustawać w eksploracji czasu i przestrzeni. Otrzymane zaś od nieznajomego listy zdają się przenosić miejsce pochówku przodka w bliżej nieokreśloną dal lądu azjatyckiego. Nieustannie ma się wrażenie, że dopiero co zarysowany przez kogoś z przekonaniem ślad, w chwilę potem staje się pustynnym mirażem, pomyłką historii lub figlem czyjejś pamięci.
Poszukiwania Piotra przypominają próbę uchwycenia własnego cienia, dlatego autor dla podkreślenia iluzoryczności rzeczywistości zestawił jej realistyczne opisy z baśniami snutymi obficie przez spotykane postaci. W ten sposób objawia się czytelnikowi jedna z wielu prawd zapisanych na kartach Bez pamięci. Zarówno dzieje świata, jak i osobiste to mieszanka faktów i podań, prawd i interpretacji, uchwytnych szczegółów i umykającej istoty zdarzeń. To kolaż prawdziwych wspomnień oraz baśniowych życzeń i pragnień. Z książki Zalewskiego w końcu płynie również nauka, że im cel jest bliższy, tym bardziej staje się dla nas zagadkowy, a także swego rodzaju przestroga przed spełnianiem wszystkich naszych marzeń. Niektóre bowiem być może powinny pozostać niezrealizowane.
Do powieści dołączony jest także bogaty fotograficzny załącznik, stanowiący wartościową dokumentację historii Piotra, a zarazem sugerujący autobiograficzne korzenie fabuły. Czy narracja potwierdza to przypuszczenie? Odpowiedzi należy poszukać samemu.
Jolanta Szymska-Wiercioch
Wyjątkowa, odmienna, niesamowita – można mnożyć słowa, ale i tak żadne z nich nie oddaje wielowymiarowości tej książki. To właśnie charakteryzuje literaturę z najwyższej półki – trudno ją opisać w paru zdaniach i jeszcze trudniej zaklasyfikować. Czytając, zagłębiamy się w mroczny i zwodniczy labirynt rodzinnej tajemnicy. Im więcej się o niej dowiadujemy, tym mniej wiemy, by w końcu otrzeć się o cienką transparentną linię, dzielącą nas od szaleństwa. Przemierzamy śnieżnobiałą Syberię, zakopujemy się w stopionych słońcem piaskach Mongolii, pijemy wódkę w obskurnych lwowskich barach i zatracamy poczucie rzeczywistości w krakowskim spleenie, a to wszystko bez chwili wytchnienia. Plastyczność narracji ustawia nas – jak na filmie 3D, w środku obrazu, a nie obok. Realizm doznań poraża zmysły, co jest absolutnie unikalne w świecie współczesnej jednowymiarowej i płaskiej jak pusta kartka, literatury. Od tej książki najpierw nie można się oderwać, a później nie można o niej zapomnieć – dlatego właśnie przeczytać ją po prostu trzeba, tak jak trzeba czuć smak życia, jeśli nie chcemy jedynie wegetować.
Izabela M. Michalska
Panie Pawle,
Jestem pod ogromnym wrażeniem Pana książki.
Kiedy mówił mi Pan o niej na Zamku, że jest częściowo oparta na dokumentach, a trochę wymyślona, postanowiłam jej nie czytać. Nie żebym się obawiała jakichś smoków czy księżniczek – domyślałam się, że aż tak źle to nie wygląda. Ale bałam się, że ktoś Chełmońskiemu do bocianów domalował drona. Trochę takie zboczenia zawodowe: albo coś jest prawdziwe, albo nie jest. Nota bene, problem autentyzmu dzieł nurtuje mnie tak bardzo, że piszę na ten temat już trzeci tekst. I nie chodzi mi wcale o świadome fałszerstwa ani o zagrożenie ze strony równoległego świata wirtualnego, a przynajmniej nie tylko o to. Jednak skoro Mistrz mi książkę przyniósł – wypadało przeczytać. Czytam mało i bardzo powoli, w tempie w jakim czyta się na głos i to jeszcze dziecku, którego uwagę chce się utrzymać, czyli „z modulacją” i akcentami. Trochę więc to trwało.
Pana książka jest zadziwiająco realna i prawdziwa. Cała. Bez podziału na dokumenty i fantazje. To portret człowieka wychowanego przez babcię, która była stale obecna i najważniejsza. On nie szuka śladów dziadka. On szuka da siebie czegoś autentycznego, co go dotąd omijało. Wszystko się kończy i zaczyna od ‘ja’. Nastroje, wrażenia, pogonie, ucieczki, „opisy przyrody” za każdym razem ważniejsze od opisów ludzi.
Miałam całkiem sporo znajomych wychowanych przez dziadka czy babcię. Wnusio jest centrum świata i chce nim na zawsze pozostać. A potem nagle dziadków nie ma. Taką sytuację doskonale ilustruje stare powiedzenie, że ‘kto się śmieje ostatni – śmieje się sam’. Bohater nie szuka śladów dziadka. Dziadek jest pretekstem do uciekania przed własnym ogonem. Szuka czegoś tylko dla siebie: zainteresowania, akceptacji i miłości, której mu tak bardzo brakuje. Prawdziwej. (Nie muszę dodawać, że dziś chyba już nawet gimnazjaliści nie mylą jej z seksem.) Zapewne jej dotąd nie spotkał, bo przecież na pustkowiu nie szuka sieci, żeby zapewnić kogoś że jest zdrów, bezpieczny, zafascynowany czy zrezygnowany swoimi poszukiwaniami. Nikt na jego rewelacje nie czeka, bawi się w chowanego sam ze sobą. W koszmarne samotne noce nie myśli o tym, że kogoś tuli, nie zasypia opowiadając co czuje.
Bohater doskonale wpisuje się w nową epokę pełną Eurosierot, których już nikt nie potrafi ani nie chce policzyć. Kiedy dorosną, wyruszą na poszukiwanie tego wszystkiego, co ich ominęło. I pewnie nie raz poświęcą kawałek wątroby, żeby się urżnąć w tej wędrówce, która do nikąd ich nie zaprowadzi. Naszemu bohaterowi jednak się udaje, w końcu znajduje to, czego szukał naprawdę, czyli realnego brata, kogoś, kto jest autentyczny, gdy zabrakło babuni.
Książka jest kapitalna. To gotowy scenariusz filmu. Albo nawet kilkuodcinkowego serialu. Na sukces „Idy” oczywiście nie ma szans, zwłaszcza z tymi opisami zakopiańskich pensjonatów, ale jeśli spełnią się moje słowa o filmie, zaręczam, że ten fragment i tak ze scenariusza wyleci!
Życzę dalszego ciągu, cokolwiek oznacza.
es
Witaj Pawle,
Nie wiem, czy jesteś w tej chwili w kraju (rodzimym) czy też wędrujesz w oddaleniu od tego miejsca, być może jednak, tak czy inaczej, masz dostęp stały do Internetu a więc i poczty elektronicznej, więc pomyślałem, że napisać mogę, nawet jeżeli Cię nie ma w Krakowie w tym czasie.
Wśród osobistych książek i czasopism, tekstów różnych, na jednym z miejsc ich przechowywania (do lektury bieżącej) leży u mnie Twoje BEZ PAMIĘCI. Teresa przeczytała je w całości, pomijając jedynie sceny i opisy jej zdaniem zbyt drastyczne na jej odczucia. Była jednak tak pochłonięta lekturą i zafascynowana treścią i zawartością owego dzieła, że szczerze żałowała, gdy skończyła tekst, że nie ma więcej – odczuła niedosyt gdy książka dobiegła końca!
Zaintrygowany jej relacjami sięgnałem w wolnej chwili do samego początku i, choć na razie przeczytałem pierwszy zupełnie wstęp (na razie zasadniczy brak wolnego czasu na swobodną uważną lekturę), ujął mnie bardzo styl i język Twojego pisania, co zdecydowanie zachęca mnie i motywuje do dalszej lektury. Poza tym ze słów Teresy wniosłem, że treść dotyka namacalnie całych pokładów historii najnowszej i dalszej, odkrywając wiele szczegółów osadzonych konkretnie w czasie historycznym, rzucając światło na tło epoki i dziejów najnowszych.
Książka wcześniejsza (Ściana) została przez Teresę również w całości przeczytana, miała jednak Teresa niejakie trudności z jej warstwą psychologiczną, co sprawiło, że nie rekomendowała mi jej (tej książki) tak bardzo. Nieopatrznie przekazałem ją w charakterze prezentu znajomej osobie, ale ostatnio, przy okazji odkrycia Bez Pamięci, postanowiłem podjąć wyzwanie przeczytania Ściany z nowym spojrzeniem. Byłem jednakże trochę zawiedziony i zaskoczony (w dobie powszechnej dostępności dóbr i usług na wolnym rynku komercji i handlu), że ten wcześniejszy tytuł jest praktycznie nieosiągalny w sprzedaży sklepowej (online). Musiałem temu zaradzić i na szczęście znalazłem ofertę (satysfakcjonującą) na Allegro, oczekuję teraz przesyłki z egzemplarzem tego tytułu. Tym razem nie zamierzam się z nim rozstać.
Szczerze oddany,
Adam Czarniecki
W poszukiwaniu cienia
Książkę zapowiada swoiste motto – będące też pewnie chwytem marketingowym wydawcy – umieszczone na okładce książki: „Jeśli to prawda, to sporo w niej fikcji, ale jeśli to fikcja, to zbyt wiele w niej prawdy…”. Jakby autor chciał poinformować czytelników, że nie będzie dopowiadał, co jest prawdą, a co literacką fikcją. „Bez pamięci” jest książką do pewnego stopnia noszącą znamiona historycznego reportażu literackiego. Choć narrator ma na imię Piotr, to wiemy, domyślamy się, iż jest to alter ego autora. Trudno jednak będzie się domyśleć, w którym miejscu kończy się reportaż, a zaczyna fabuła literacka. Paweł Zalewski jest bowiem podróżnikiem i wszystkie opisane miejsca w książce – te we Lwowie, na Syberii i w Mongolii odwiedził i rzetelnie opisał. Spotykani tam ludzie oraz związane z nimi wydarzenia, też w większości nie są wymyślone. Tyle tylko, że przyporządkowane opowieści. Podporządkowane fabule. Zatem mamy do czynienia z typową powieścią literacką opartą na rodzinnych wątkach biograficznych rodziny Zalewskich oraz autobiograficznych autora „Bez pamięci”. Potwierdzą to fotografie zamieszczone na końcu książki. Są interesujące, bo prawdziwe. Autor zaczerpnął je z archiwum rodzinnego, a współczesne sam wykonał w czasie swoich wędrówek do Lwowa i podróży po Azji. Celowo też zapewne Paweł Zalewski pozbawił je walorów dokumentarnych, nie zamieszczając pod nimi podpisów. Fotografie zaczynają mówić, opowiadać o sobie w miarę czytania książki. To jakby nagroda dla tych, którzy zdecydują się na lekturę „Bez pamięci”.
Paweł Zalewski zabiera nas w nieprawdopodobną, wielopłaszczyznową, podróż w czasie i przestrzeni. Pędzi aż do zatracenia w poszukiwaniu cienia swego przodka. Dotykamy lat międzywojnia, kiedy Polska kształtowała swe nowe państwowe oblicze po odzyskaniu niepodległości. Dźwigały się wtedy nie tylko instytucje państwowe, ale gospodarczo Polska stawała powoli na nogi. Jednym z tych przejawów był – używając współczesnej terminologii – klaster Zalewskiego, który budował swe cukiernicze imperium nie tylko we Lwowie, ale i w Warszawie. To był czas sukcesów i prosperity Zalewskich. Wiemy, że nie potrwał długo. Przeżywamy z nimi dramat wojny i okupacji sowieckiej wraz z tragedią wywózek Polaków na Syberię, okupacji niemieckiej i ponownie sowieckiej z ekspatriacją setek tysięcy Polaków z Kresów do „pojałtańskiej” Polski. To był czas dramatu, jaki przeżywała także rodzina Zalewskich. A wszystko to umieszczone jest we Lwowie, gdzie Zalewscy mieszkali, Warszawie – miejscu zamieszkania tajemniczego kuzyna Zalewskich, w końcu w Krakowie – gdzie osiadła po wyrzuceniu ze Lwowa babcia Piotra – miejscu zamieszkania autora książki, Tiumeniu – miejscu zsyłki dziadka Piotra i nieoczekiwanie w Mongolii, dokąd wiedzie Piotra chęć poznania przypadkowo odkrytej rodzinnej tajemnicy. Dzikość tego kraju jednego będzie fascynować, drugiego odstręczy od wędrówki w tamtym kierunku. Bezcenne są opisy odwiedzanych miejscowości, obozowisk, jurt, w których mieszkają Mongołowie, poczujemy zapach herbaty „o smaku mięsnych popłuczyn przyprawionych solą i łojem”, odwiedzimy szamana. Momentami jest to lektura dla ludzi o mocnych nerwach… Warto może w tym miejscu nadmienić, że autor posiada korzenie lwowskie zarówno ze strony rodziny Zalewskich – jego ojcem jest znany konserwator malowideł ściennych prof. Władysław Zalewski związany z Akademią Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie, jak i ze strony matki – Wandy Macedońskiej, nieżyjącej już artystki malarki, której rodzina przybyła do Krakowa także ze Lwowa.
Książkę Pawła Zalewskiego czyta się z zapartym tchem. Jakbym strona po stronie, towarzyszył autorowi w odzyskiwaniu pamięci o jego bliskich, którzy przecież nie tak dawno przeżywali radości, a później dramaty w miejscach odwiedzanych i opisanych przez autora. Nawet tam, gdzie wkracza fikcja literacka, opisy są rzeczywiste. Bo jak nazwać fascynującą podróż przez Mongolię w towarzystwie – jednak dość dziwnego – przewodnika. Ale dzięki niemu poznajemy Mongolię współczesną, gdzie jeszcze istnieją odwieczne tradycje, wypychane coraz bardziej i szybciej przez nowinki współczesności. Dawno już nie przeżywałem takiej fascynacji książką. Może w czasach kiedy odkrywałem reportaże Melchiora Wańkowicza, ale i wczesne książki Krzysztofa Kąkolewskiego, Ryszarda Kapuścińskiego, Barbary Wachowicz czy Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm. Nie przypadkowo wymieniam te właśnie nazwiska, chyba już klasyków polskiego reportażu. Niektórym z nich zawdzięczamy fabularyzowanie tego dziennikarskiego gatunku. Wśród pierwszych twórców polskiego reportażu wymienić należy też zapominanego Edmunda Ossendowskiego. Czytając fragmenty książki dotyczące fascynującej – ale i traumatycznej – wędrówki Piotra przez bezdroża bezkresnej Mongolii, nie zdziwiłbym się, gdyby Zalewski pisał je także zauroczony lekturą książki „Zwierzęta, ludzie, bogowie lub przez kraj ludzi, zwierząt i bogów. Konno przez Azję Centralną” Ossendowskiego. Choć w poszukiwaniu prawdy pędzi przez pustynne bezdroża Mongolii terenowym samochodem…
Janusz M. Paluch
Kwartalnik „Cracovia Loepolis”, nr 2 (82) 2015, ISSN 1234-8600
/Paweł Daniel Zalewski, Bez pamięci, Wydawnictwo Astra, Kraków 2014/
Śladami dziadka przez Lwów i Syberię do Mongolii
Paweł Daniel Zalewski „Bez pamięci”
Wydawnictwo Astra 2014
Krakowski autor opowiada o losach znanego przedwojennego cukiernika Władysława Zalewskiego. Wyroby z jego lwowskiej cukierni były słynne nie tylko w mieście, samolotami wysyłano je na najwykwintniejsze europejskie przyjęcia. Jego wnuk bada historię śmierci dziadka, opowiadaną od lat przez babcię. Dziadek miał zostać stracony przez NKWD w czasie drugiej wojny światowej i pochowany na lwowskim cmentarzu. Ale kiedy jego wnuk po latach dociera do Lwowa i szuka grobu dziadka, nie udaje mu się go znaleźć. Po drobiazgowym śledztwie okazuje się, że dziadek nie został stracony, tylko zesłany do Tiumenia na Sybir, a do odkrycia tej prawdy przyczyniają się zupełnie przypadkowo odnalezione listy. Pisał je z zesłania Władysław do żony i rodziny , czekającej na niego we Lwowie. Dlaczego babcia ukryła tę historię? Jakie były dalsze losy dziadka? Czy potem kiedykolwiek się spotkali? Szukając odpowiedzi na te pytania główny bohater podąża drobiazgowo zbieranymi śladami najpierw na Syberię, potem do Mongolii.
Opowiadając tę historię autor unika pisania w pierwszej osobie. Stworzył postać Piotra, który prowadzi rodzinne śledztwo. Nie jest jednak z tym zacieraniu śladów konsekwentny, bo z drugiej stronie umieszcza w książce dużo zdjęć przedwojennych, wojennych, współczesnych, które z kolei mają uwiarygodnić snutą historię.
Bo jak sam mówi , to jest opowieść o tym, że szukanie w pamięci może nas zaprowadzić w bardzo dziwne miejsca i doprowadzić do zupełnie nieoczekiwanych, czasem przykrych odkryć, albo zostawić nas z jeszcze większa liczba pytań bez odpowiedzi. To czy podejmujemy takie ryzyko musi być indywidualną decyzją każdego człowieka.
Stanisław Lem w „Wysokim zamku” tak pisał o cukierni Zalewskiego:
„Pamiętam stada różowych świnek z czekoladowymi oczętami, wszystkie możliwe rodzaje owoców, grzyby, wędliny, rośliny, jakieś knieje i wertepy: można było dojść do przeświadczenia, że Zalewski potrafiłby Kosmos cały powtórzyć w cukrze i czekoladzie, słońcu przydając łuskanych migdałów, a gwiazdom lukrowego lśnienia; za każdym razem w nowym sezonie umiał ten mistrz nad mistrze zajść duszę moją, łaknącą, niespokojną i nie całkiem jeszcze ufną, od nowej strony, przeszyć mnie wymową swych marcepanowych rzeźb, akwafortami białej czekolady, Wezuwiuszami tortów rzygających bitą śmietaną, w których jak wulkaniczne bomby nurzały się ciężko kandyzowane owoce.”
Barbara Gawryluk
Polskie Radio Kraków
Książka została w styczniu wyróżniona tytułem „Krakowska książka miesiąca”.
Gorzka czekolada przeszłości – recenzja w: Gazeta Kulturalna, luty 2015
Krakowski pisarz i erudyta, Paweł Daniel Zalewski, opublikował swoją drugą książkę (pierwszą była „Ściana”) pt: „Bez pamięci”. Dołączył nią tym samym do takich autorów jak Andrzej Stasiuk i Ryszard Kapuściński. Twórcy ci nie lubili medytacji w wygodnym fotelu i azylu przybiurkowego. Byli (Stasiuk jeszcze jest) odkrywcami, podróżnikami. Piotr (alter ego autora) szuka śladów życia swego dziadka, Władysława, sławnego i bogatego cukiernika lwowskiego, który swoje wyroby cukiernicze, samolotem dostarczał do Warszawy. Aresztowany przez NKWD, został wywieziony w głąb sowieckiego raju. Ślad po nim zaginął. Piotr niczym detektyw podąża tropami dziadka. Chce odkryć rodzinną tajemnicę. Nie jest to łatwa sprawia, gdyż wszyscy napotkani ludzie są jakby bez pamięci. Kto spowodował jej brak? I kto nadal to czyni w dzisiejszych czasach? To podskórne pytanie towarzyszy czytelnikowi tej niezwykłej powieści. I to jest jedna z zalet powieści Zalewskiego. Izabela M. Michalska na okładce książki m.in. przewrotnie napisała: „Nie czytaj tej książki, jeśli lubisz tylko płaskich, bohaterów i płytkie doznania – będziesz zawiedziony. Od tej książki najpierw nie można się oderwać, a później nie można o niej zapomnieć. Dlatego właśnie przeczytać ją po prostu trzeba, tak jak trzeba czuć smak życia, jeśli nie chcemy jedynie wegetować”. W swoim prywatnym śledztwie w prawie swego dziadka Władysława Piotr dociera aż do Mongolii, o której aktualnie nic nie wiemy, bo nasze media o krainie Czyngis Chana milczą jak zaklęte. Paweł Daniel Zalewski ze skrupulatnością rasowego dokumentalisty pisze bardzo interesująco o tym egzotycznym kraju. Podobnie nie szczędził swej wiedzy, pisząc o ukochanym Lwowie, który jest dla niego jak gorzka czekolada. Pisze o tym mieście przepięknie i wtedy jego proza naturalnie zmienia się w prozę poetycką, a przeszłość wyrusza dzielnie w przyszłość. Zalewski umie być precyzyjny, wręcz drobiazgowy w swych opisach (np. opis sekcji zwłok konia), które ubarwia takimi folklorystycznymi precjozami: „Obuty był w parę wysokich gutal z ciemnobrązowej skory o czubkach podwiniętych do góry, by nie trącać ziemi, okazywać jej szacunek”.
dr Emil Biela
„Gazeta Kulturalna” rok XX, nr 2(222)