Drzwi do dojrzałej prozy


                   Krakowianin, urodzony podróżnik, wyławiacz surrealizmu życia, wychowany wśród olejnych farb i zagruntowanych płócien, fotograf biedy, synestetyk, smakosz tajskiej kuchni, filolog z wykształcenia i astralnego namaszczenia, uzależniony od rockowej muzyki, zodiakalna ryba, dusza niepokorna i niezwykle emocjonalna, właściciel międzynarodowej firmy edukacyjnej, kolekcjoner ekstremalnych przeżyć i spotkań z odmiennymi kulturami. Na podłożu opisanego bogactwa doświadczeń, kolorytu osobowości i ogromnej wiedzy interdyscyplinarnej wyrósł debiut powieściowy Pawła Daniela Zalewskiego 
Ściana. Wyrósł od razu dojrzały, gotowy do spożycia przez najwytrawniejszych i najbardziej wybrednych znawców literatury, wyrósł i natychmiast zaczął tętnić autonomicznym życiem, nie potrzebował pobytu w szklarni, cieplarni czy innym przedszkolu dla pisarskich osesków.
                   
Ściana pojawia się na rynku w chwili, gdy jej twórca ma 50 lat, a zatem w bardzo dobrym momencie. Ma bowiem wiele do powiedzenia, to zaś, co opowiada, nosi znamiona autopsji, osobistego zaangażowania, przefiltrowania przez aparat krytyczny dojrzałego mężczyzny. Zalewski nie zamęcza czytelnika dydaktyzmem, moralizatorstwem, snuciem opowieści od Adama i Ewy z wszystkimi ważnymi i nieważnymi szczegółami – na wszelki wypadek, gdyby czytelnik czegoś nie wiedział. Nie proponuje linearnej budowy fabuły z początkiem, środkiem i zakończeniem, które już w prologu było oczywiste. Historia dwóch chłopców-mężczyzn – Topinambura-Zygmunta i Serwera-Antoniego – toczy się w kilku fałdach czasowych, choć w przestrzeni właściwie jednej: wspólnego bloku. Obydwaj bohaterzy przedstawiani są z perspektywy dzieciństwa, dojrzewania oraz dorosłości, która w przypadku Zygmunta w czasie realnym powieści oznacza ok. 50 lat, w przypadku Antoniego – ok. 30 lat. 
                   Życie Topinambura i Serwera to oczywiście pretekst dla autora do snucia opowieści o historii, kulturze, muzyce, modzie, kuchni, polityce, szkole, rodzinie, literaturze rozpiętej pomiędzy latami sześćdziesiątymi XX wieku a pierwszą dekadą obecnego. Zalewski wykazuje się nie tylko bardzo dobrą znajomością poruszanych zagadnień, ale i wnikliwością oceny faktów, umiejętnością budowania z nich intrygującej fabuły, zdolnością snucia wielowątkowych dygresji przy równoczesnym stałym utrzymywaniu wytyczonej głównej linii rozwoju wypadków. 
                   
Ściana to także przykład własnego, ciekawego i znajdującego się na wysokim poziomie warsztatu pisarskiego. Narracja prowadzona jest płynnie, nie znajdujemy w niej żadnych błędów logicznych czy stylistycznych, właściwych debiutom. Zdania stanowią zamkniętą, spójną całość, nie ma w nich zbędnych, niepasujących słów, które zaburzają lekturę. Wszystko znajduje się na właściwym miejscu. Nade wszystko zaś autor imponuje zdolnością swobodnego przemieszczania się pomiędzy stylami językowymi, od potocznego do naukowego, pomiędzy odmianami języka, od gwary do slangu.
                   Tytułowa 
Ściana przeplata fabułę na zasadzie delikatnego Leitmotivu. Pojawia się jako ściana w bloku, za którą toczy się życie sąsiadów; podwójna ściana w wiejskim domku, w której można się skryć; ściana serca, której mięśnie mogą przerastać przy kardiomiopatii; podwójna ściana pod parapetem, w której ukryty jest „klucz” do „nowego świata” zaginionego brata Antoniego; wreszcie ściana, która dzieli i łączy mieszkanie Topinambura i Serwera. Zalewski ukrył jednakże w tekście jeszcze jedną, najważniejszą i najtrudniejszą do wykrycia przez nas samych – ścianę, którą odgradzamy się od ludzi. Zbudowaną z naszych osobistych obsesji, natręctw, lęków, obrzędów, przekonań, wytyczoną ostrokołem samotności, upartości, malkontenctwa, czarnowidztwa, zabobonów… 
                   Mijają systemy, upadają dyktatury, przemija dzieciństwo, młodość. Pozostaje to, kim po drodze staliśmy się. Ściana lub drzwi.
                   Gorąco polecam zmierzenie się z debiutem Pawła Daniela Zalewskiego i z samymi sobą. Być może otworzy się jakaś dawno nieużywana furtka.

 

Katarzyna Bereta

 

Drzwi do dojrzałej prozy, Katarzyna Bereta, w „Punkt na mapie. 6 lat Kuźni Literackiej”. Antologia. Red. K. Szymoniak, I. Kosmala. Wydawnictwo Ogrody Sztuki. Gniezno 2011, str. 39-42 ISBN 978-83-933928-1-0

 

 

 

 

 

 

Pod ścianą


            Powieść Pawła Daniela Zalewskiego 
„Ściana” jest widokówką z tego świata, sygnowaną samotnością, hipochondrią przechodzącą w głęboką patologię, siłą woli i poszukiwaniem miłości. Pod względem artystycznym jest bardzo interesującą pozycją.
„Ściana” to dwie na pozór odrębne historie napisane zwinnym, lekkim piórem. Łączy je tylko jedno: tytułowa ściana. Dwie – przeplatające się w powieści – opowieści mogą przywołać błędne skojarzenie, że każdy z głównych bohaterów szuka czasu, który skończył się bezpowrotnie. Czasu Prousta. Jednak zarówno „Topinambur”, jak i „Serwer” chcieliby raczej wymazać coś, co zdarzyło kiedyś w bliskiej lub odległej przeszłości, niż wrócić do tego, co było. Zalewski wykłada karty bohaterów na stół – odkrywa bolączki czasu ich dzieciństwa i młodości. A ponieważ teraźniejszość stała się córką przeszłości, traumatyczne przeżycia wciąż odbijają się od obu płaszczyzn tytułowej ściany. 
            Słowo 
„ściana” ma tutaj jeszcze inny wymiar, bowiem akcję swojego dzieła autor osadził w trzech planach czasowych, obejmujących bez mała cały XX wiek i profetycznie wkraczających w następne stulecie.
            Książkę Zalewskiego pod wieloma względami można uznać za powieść edukacyjną, inicjacyjną, rozwojową, niejako – bildungsroman; dbałość o każdy szczegół zaowocowała intrygującą, inspirującą kompozycją. 
            Być może morał tej powieści jest banalny: żeby pokonać ścianę, trzeba się zmierzyć z samym sobą. Ale obie strony wymownej „ściany” naprawdę zadziwią każdego czytelnika. I zaręczam, że niejeden z nich z niecierpliwością będzie czytał tę książkę, aby się dowiedzieć, który z bohaterów przebije głową mur.
            „Ściana” jest obrazkiem z tego świata, prawdziwym, szczerym, dotykającym, ale gdyby nie autor, najprawdopodobniej zauważylibyśmy tylko jego ramy. Warto się przed nim zatrzymać! Pod ścianą.

 

Jolanta Szymska, niepublikowana recenzja

 

 

 

 

 

 

 

ZA ŚCIANĄ SNU

 

Według mojego subiektywnego osądu, z polską prozą nie dzieje się dobrze, tak gdzieś od trzydziestu lat. Nie zachwycają mnie obrazoburcze dzieła Manueli Gretkowskiej, ani autobiograficzno-introwertyczne powieści Jerzego Pilcha, ani knajacko-łotrzykowskie penetracje Andrzeja Stasiuka. Jestem czytelnikiem wolnym i niezależnym, dlatego żadna snobistyczna „powinność” nie może mieć wpływu na moje lektury. Po prostu – czytam tylko te książki, które uważam za godne moich silnie nadwyrężonych oczu. Prawdę mówiąc, aktualnie dla czystej przyjemności mało konsumuję, gdyż po grze wstępnej większość prozatorskich propozycji mnie nuży lub zniesmacza. Dziełka nowomodnych pisarzy (np. Doroty Masłowskiej, Sylwii Chutnik, Sławomira Shuty), moim zdaniem, są nie do czytania. Zastanawiam się, co od czasu „Weisera Dawidka” (1987) zrobiło na mnie równie silne wrażenie? Z lat 90-tych ub. wieku zapamiętałem in plus jedynie „Prawiek i inne czasy” (1996) Olgi Tokarczuk. Z przełomu wieków dobrze wspominam „Drapieżców” (2000) Lecha M. Jakóba. Później z przyjemnością przeczytałem „Proboszcza” (2005) Stefana Pastuszewskiego. Z prozaików-nowatorów w pierwszej kolejności muszę wymienić Wojciecha Wierciocha, a to za sprawą wielce ambitnego „Iluzjonisty” (2006). Również „Camera obscura” (2008) Tadeusza Wyrwy-Krzyżańskiego stanowi ciekawy eksperyment formalny, który zaimponował mi śmiałością koncepcji (powieść teatralna). Ot, i wszystko. W sumie – niewiele, zważywszy na zalew rynku czytelniczego przez nieumiarkowaną podaż. Wynika z tego, że preferuję pisarzy w średnim wieku, których spojrzenie na świat nie jest mi tak obce, jak postmodernistyczna optyka młodych gniewnych. 
          Do tego grona wybrańców, to znaczy pisarzy w średnim wieku godnych uwagi, ostatnio dołączył Paweł D. Zalewski z Krakowa. Ujawnił się w antologii pt. „Nie pytaj o Polskę” (2009), uroczym i tradycyjnym opowiadaniem „Pole 16”. Być może zachęcony dobrym przyjęciem swej kresowej historii, postanowił teraz opublikować powieść pt. „Ściana”. Jest to interesujący eksperyment narracyjny, polegający na równoległej, naprzemiennej prezentacji przeżyć dwóch niezależnych bohaterów. Jeden nosi pseudonim „Topinambur”, jest hipochondrykiem i starym kawalerem. Drugi nosi ksywę „Serwer”, cierpi na nerwicę natręctw, pourazową niemotę i agorafobię, jest typem samotnika. Obaj panowie mieszkają w krakowskim bloku z wielkiej płyty, dzieli ich tytułowa ściana, więc są najbliższymi sąsiadami, o czym jednak dowiadujemy się pod sam koniec. Obaj żyją w mentalnym więzieniu, z którego nie potrafią się wyswobodzić. Zatem mają zniekształcone, pokręcone, zaburzone osobowości, co doskonale ilustrują ciemne sylwetki na płaskich kamieniach, zaklęte w arcyniewygodne pozy (vide okładka). Obaj są spragnieni miłości, doskwiera im brak kobiety, nie mają przyjaciół. Ich typowe obsesje, patologiczne emocje, lęki i zahamowania zostały odmalowane z dużym znawstwem i wyobraźnią. Ich samoudręczenie jest przekonujące, nie generuje rechotu czytelnika, lecz współczucie. Wiedza autora z zakresu medycyny konwencjonalnej (klinicznej) jest imponująca. Od tej strony mógłby on pretendować do zaszczytnego tytułu super dokumentalisty.
          Paweł D. Zalewski postanowił napisać „książkę z dźwiękiem w tle, z zapachami w nozdrzach i smakami na języku!”. Rzeczywiście, jest tutaj sporo odwołań do progresywnej muzyki rockowej, różne osoby emanują charakterystycznymi woniami, w zależności od sytuacji przywoływane są mniej lub bardziej wyszukane potrawy. Opisy wydarzeń apelują do naszych czterech zmysłów: wzroku, słuchu, powonienia i smaku. Nie bez kozery najpierw wymieniam wzrok, gdyż Zalewski posiadł najbardziej fundamentalną umiejętność dobrego pisarstwa: plastyczność deskrypcji. Zwykł posługiwać się mnogością porównań, celnością asocjacyjną i odważną poetyckością mowy zależnej. Aforyzm – to rodzynek w cieście narracji. Wiedząc o tym, krakowianin od czasu do czasu zagęszcza tok opowieści właśnie sentencjonalnymi uwagami. Na przykład: „Rozpusta to też forma rozpaczy”, „Nie ma ludzi zdrowych, są tylko nieprzebadani”, „Wspomnienia są jak przyczajone zwierzątka”, „Rodzina to bezpieczna jaskinia”, „Rentgen z kontrastem prześwietla jelito tak, jak teczki obnażają polityków”. Jest delikatny i powściągliwy – opisując hard-erotyczne momenty, nigdy nie przekracza granicy dobrego smaku. Wprawdzie nie ustrzegł się kilku drobnych błędów językowych, niemniej swoją książką niezbicie udowodnił, że arkana literackiej kreacji na dobrym poziomie są mu doskonale znane. Już tylko krok dzieli go od mistrzowskiego opanowania rzemiosła. (Celowo o tym piszę, aby nakłonić ambitnego literata do cyzelatorstwa).
          Kiedy napotykałem coraz liczniejsze odwołania do muzyki rockowej lat 70-tych i 80-tych, spodziewałem się bezpośrednich aluzji do słynnego albumu Pink Floyd „The Wall” (1979). Być może są jakieś subtelne, ale ewidentnych nie znalazłem (nazwa „Pink Floyd” tam w ogóle się nie pojawia). Kiedy dobrnąłem do tajemniczego zniknięcia kultowego prezentera muzycznego (Kazimierz, brat „Serwera”), przypomniał mi się właśnie „Weiser Dawidek”. Kiedy „Topinambur” robił sobie kompleksowe badania zdrowotne i z duszą na ramieniu wędrował od specjalisty do specjalisty, skojarzyłem te fragmenty (ale nie tylko one) z „Obłędem” Jerzego Krzysztonia. Zresztą obydwie książki łączy próba przedstawienia psychotycznej przestrzeni, w jakiej zamknięty bywa współczesny człowiek. Łączy je też rodzaj happy endu – w obu przypadkach skończyło się na wielkim strachu. Medyczne testy wypadły pomyślnie, zaginiony disc jockey szczęśliwie się odnalazł, mutyzm przeszedł, a agorafobia rozluźniła swe szpony. To pozytywne zakończenie jest bardzo ważnym atrybutem książki. Krakowski pisarz sugeruje nam konstruktywną prawdę o zdehumanizowanej rzeczywistości: że właściwie nie ma takiej ściany (między ludźmi), której nie dałoby się przebić, przedziurawić, przeskoczyć. Najgorsze są te ciasne mury, które sami wokół siebie wznosimy z niewidzialnych segmentów. Czasem życie przypomina koszmarny sen. Kluczem do sukcesu (przebudzenia się) nierzadko jest samoafirmacja: „Spojrzeć w lustro i pogodzić się” (kto to pierwszy wyartykułował?). Ustami doświadczonego lekarza diagnostyka, Zalewski przekazuje nam też drugą ważną prawdę: „Niech się pan zatrzyma. Niech pan pokontempluje chwilę, niech się pan tak nie znęca nad czasem bieżącym” (s. 273). A więc powraca starożytna maksyma z Horatiusa: Carpe diem! – tylko może w bardziej stoickim, czy też raczej buddyjskim, wydaniu…
          „Ściana” to powieść psychologiczna, w lwiej części retrospektywna, poza tym bardzo aktualna. Została inteligentnie skonstruowana i wyposażona w zaskakujący epilog. Jej twórca to dobrze rokujący prozaik, którego fascynuje „brudna strona ludzkiej egzystencji” (jak to ujmuje notka biograficzna). Tak głodny życia i wszelakich przygód autor może nas w przyszłości jeszcze niejednym zaskoczyć. Jedno jest pewne: objawił się nowy talent pisarski. Gratulacje!

 

Stanisław Chyczyński

 

Za ścianą snu, Stanisław Chyczyński, w miesięczniku literackim „Akant” nr 1 (170), styczeń 2011, ISSN 1424-9054, str. 34


 

 

 

 

 

 

Ściana – nasz świat?”


          Tworzenie „błękitnych mostów między ludźmi” to piękne zadanie literatury. Zalewski w swej powieści „Ściana”, buduje precyzyjnie ów międzyludzki most. Czyni to z artystycznej potrzeby, czy realizując społeczną misję? Nie wiem. W moim prywatnym odczuciu współcześni pisarze robią swoje z jakiegoś powodu, z jakiejś przyczyny, którąś kiedyś nazywano górnolotnie powołaniem. 
          Literatura może wszystko. Wiarę w tę prawdę wyznaje Zalewski, budując z determinacją dwie współczesne opowieści psychologiczne. Para głównych bohaterów stworzonych przez autora doskonale wpisana jest w polskie realia ostatnich dziesięcioleci. Jest lustrem dla czytelnika. Odnajdzie w nim swoje lęki, choroby, namiętności, marzenia. Słowem – swoje życie. I nie jest to – co bardzo ważne – dekonstrukcja. Zalewski relacjonuje z zacięciem i sporą wiedzą dokumentalisty nasz świat.

 

dr Emil Biela

 

 

 

 

 

 

 

Mężczyzna na zakręcie


          Sprawna warsztatowo książka Pawła Daniela Zalewskiego pod wieloznacznym tytułem ,,Ściana’’ składa się z dwóch przeplatających się historii: Topinambur i Serwer. Mam nieodparte wrażenie, że została napisane na konkurs ,,Mężczyzna na zakręcie’’. Niemniej jednak w oceanie prozy, która zwykle zajmuje się perypetiami kobiet, opowieści składające się na „Ścianę” stanowią nader interesujące studium męskich charakterów.
          Ich bohaterami są introwertyczni single Zygmunt i Antoni. W przeciwieństwie do postaci znanych z poczytnych dzieł Jerzego Pilcha faceci nie piją, nie palą, mają wiele pozytywnych cech, ale jeżeli chodzi o kontakty interpersonalne, a szczególnie relacje z kobietami prowadzą życie raczej Szymona Słupnika, choć myśli ich bywają z goła nieświęte. Nadając obu częściom pseudonimy postaci autor zwraca uwagę na znamienny choć wręcz banalny fakt – przezwiska nadaje się by odróżnić oudsidera od reszty zwykle grubą kreską. Cała powieść to zatem próba odpowiedzi na pytanie: czy inny jest winny? I co ważniejsze: czy samotność w sieci i blokowisku jest procesem nieodwracalnym?
          Tytułowa ściana symbolizuje wszelkie znane bariery: przede wszystkim problemy z tożsamością, nieodrobione wystarczająco poprawnie lekcje z okresu dorastania, swego rodzaju impotencję wewnętrzną, brak motywacji do zmian, granice dzielącą szaleństwo od zdrowego rozsądku, czy paraliżujące napady lęku… Ściana ma znaczenie metaforyczne: od skojarzeń związanych z wyświetlaniem przezroczy po wspinaczkową – linami pozwalającymi na przejście stają się ścieżki pamięci.
          Obsesyjnie dbający o swoje zdrowie Zygmunt rzadko wychodzi z domu. Bo na zewnątrz czyha Kraków, który przygnębia, dusi, tłamsi, przytłacza. Ze swoim przywiązaniem do szczegółów, a zwłaszcza dobiegowego opisu i klimatu miasta Zalewski jawi się jako pilny czytelnik Brunona Schulza. Wirują jak na karuzeli: Galeria Krakowska, knajpy, ul. Szlak… Wystarczy, że wyjdzie na miasto, a dawni znajomi lub nieznajomi spływają niemal z chmur niczym na płótnach Magritte`a. Stając w obliczu konkretnej osoby zarówno zaczepiony przez dziewczynę spod latarni, jak i zagadnięty przez nuworysza Jaśka bohater wycofuje się z kontaktu. Tradycyjnie rozumiana akcja gęsto przepleciona reminiscencjami i wątkami onirycznymi potęguje poczucie osaczenia.
Osoby, sytuacje, a zwłaszcza krakowskie pejzaże powodują, że w jego pamięci jak w fotoplastykonie uruchamiają się obrazy z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Szarość ulic, widok pustych półek powodował głód, przede wszystkim wyobraźni za Lepszym Światem. Przepustką do niego mogły być równie dobrze zdobywane przez obrotną Wiesiową pomarańcze, mikroświaty znaczków pocztowych, fascynacja powieściami podróżniczymi. Czasy, w których ludzie traktowali się serio (Wernic nie tylko odpisuje chłopcu, ale nawet przysyła mu najnowszą powieść) budzą niekłamany zachwyt ze szczyptą niedowierzania. Sympatię budzi nie tylko Rozmodlony – filar znanego tygodnika kulturalnego, ale i mistrz w dziedzinie sztuk kulinarnych Wyszynk.
          W historii Serwera dominuje technika skojarzeń: listonosz w drzwiach przywołuje wspomnienia związane z bratem głównego bohatera i jego dziewczyną Kają. Sam Antoni zimny, perfekcyjny i zniewolony przez wirtualną rzeczywistość pozostaje pod wpływem traumy, jaką było zniknięcie brata. Jego nieobecność staje się pretekstem do snucia opowieści o nim, o tysiącu jeden powodach, dla których się za nim tęskni. Błyskotliwy, śmiały, kochający niebezpieczeństwo Kazik, kultowy radiowiec o śmiałych i wydawałoby się niepodważalnych poglądach wobec kobiet silnie kontrastuje z postacią Antoniego. Niedosiężny jak szczyt Alp zachęca do podążenia jego ścieżką, stanowi wyzwanie, a jednocześnie przytłacza. Punktem zwrotnym opowiadania staje się nocna audycja prowadzona przez Kazka na temat brata słynnego piosenkarza Dawida Bowie-Teddiego. To właśnie wtedy padają znamienne słowa: 
Stoję, rozmawiając ze ścianą, wcale nie jestem zupełnie zdrowy. Ale wolę zostać tutaj, z tymi wszystkimi szaleńcami, niż zginąć, włócząc się swobodnie ze smutnymi. Wolę się tu bawić, bo cieszę się, że oni są równie zdrowi jak ja. Dramatyczne konsekwencje tego wydarzenia warte są śledzenia dalszych losów bohaterów.
          Niewątpliwym walorem tej powieści jest wielopoziomowy język: od kolokwializmów, czy naukowego dyskursu przez sztambuchowe wierszydła po rażąco nienaturalna psedopolszczyznę polonusów.
          Wymień powieści Wernica! Gdzie leżą Zaleszczyki? Kogo jeszcze fascynował Adamo? Nawet, jeżeli te hasła budzą w nas lekki popłoch to perypetie dwóch mężczyzn w sytuacji kryzysowej powinny obudzić przynajmniej w czytelniczkach, ale czytelnikach także, odruch czytania.


Inga Malina, 2009

 

 

 

 

 

 


          „Ściana” jest napisana bardzo sprawnie, harmonijnie łączy erudycję narratora z nostalgicznymi wspomnieniami bohaterów. Robią wrażenie wyrafinowane metafory i celne porównania. Pomysł fabularny (równoległe żywoty) przesuwa „Ścianę” na skraj kreatywnego eksperymentu artystycznego. Autor interesująco przeplata różne plany czasowe i drobiazgowo, plastycznie oddaje klimat różnych epok (zapomniane rekwizyty, zatarte stosunki społeczne, osobliwości języka danego okresu). I to jest niepodważalnym atutem książki.


Wojciech Wiercioch, 15 maja 2009 r.

 

 

 

 

 


          Język dobry, wyrobiony, refleksyjny. Ładna klasyczna, literacka polszczyzna. Czyta się gładko. Lekkie pióro, co w dzisiejszych czasach bardzo rzadkie. Ładnie, wręcz wzorcowo, zrobione przejścia od teraźniejszości do retrospekcji.


Andrzej Pilipiuk, z listu do Autora

 

×
×

Koszyk