Nasze zdjęcia są osobiste i niezależne. Nie są malowane pod niczyje dyktando. Tematyką nie odpowiadają na określone zapotrzebowanie społeczne. Nie muszą też się solidaryzować z żadną grupą odbiorców. Nie mają za zadanie informować, pouczać, służyć jako przewodnik ani zbiór pocztówek. Dewiza brzmi: patrzę, oceniam plastycznie i utrwalam. Pokazywanego świata nie definiuję, nie obciążam się misją. Nie zważam na współczesne trendy i powinności, nie stosuję komputerowych technik graficznych, nie ulegam modzie black and white. Słucham wyłącznie własnej intuicji. Mgnienie oka. Cel i pal! Zaaresztować chwilę i jej kształty, cienie, kolory. Zatrzymać nastrój miejsca. Bez ustawiania, bez długiego wyczekiwania, bez pozowania, bez płacenia za ujęcie. Nie próbuję przypodobać się nikomu. A już na pewno nie wydawnictwom o specyficznych oczekiwaniach. Nie deklaruję określonej tematyki społecznej, bo nie przynależę do wojujących organizacji ekologicznych czy do ruchu broniącego maltretowanych zwierząt. Nie obracam się w internetowych kręgach pretendujących do artystyczno-fotograficznych. Nie zapisałem się do żadnego kółka turystycznego, do koła przyjaciół czy wrogów kultury Wschodu ani do klubu blogujących podróżników. Kontaktuję się tylko ze swoim światem wewnętrznym. Jestem samotnym autorem tekstów i zdjęć, broniącym szańców usypanych z własnych emocji. Moje teksty i fotografie muszą zatem walczyć o siebie same.
Czym więc są nasze albumy? Łatwiej będzie napisać, czym nie są. Ograniczyłem celowo sztampowe pocztówkowe widoki, nieskazitelne nieba, złociste plaże i zabytki architektury spod znaku UNESCO. Są ograne, rozpowszechnione w internecie i dlatego… nieciekawe. Nie uważam, by każdy obraz czy utwór muzyczny musiał nosić tytuł czy podpis. Bo gdzież miejsce dla domysłów i wyobraźni. Od początku zamierzałem wygenerować usystematyzowany zbiór, w którym zdjęcia przemówią same, bez użycia słów. To mój dom rodzinny ukształtował mnie wbrew stereotypom. Nikt nie ponakładał mi do głowy niczego o jakichkolwiek autorytetach. Wydawało mi się, że nasze mieszkanie to dziewicza wyspa, którą otacza obcy tłum. Chyba czułem się wolny i zależny tylko od siebie. Mając paręnaście lat, wyniosłem z mojego artystycznego domu przekonanie, iż świat składa się z kształtów i kolorów (których przeznaczenie i funkcja nie są najważniejsze), a życie sprowadza się do twórczości, która ma dostarczać emocji i wzruszeń (a nie z wytworów logicznego technokratycznego porządku). W naszym domu nie było telewizora, zasłon w oknach, dań kuchni polskiej. Nie piekło się ciast. Nie chodziło do kościoła. Nie obchodziło urodzin i imienin. Nikt też się z nikim nie kłócił. Nie wiedziałem, co to znaczy dostać lanie i że pasek może służyć do czegoś jeszcze poza podtrzymaniem spodni na tyłku. Nie wiedziałem, jak to jest być u rodziny na wsi, na działce pod miastem, w ośrodku wczasowym, na kolonii, na urlopie w Bułgarii. Wychowałem się nieco wyalienowany ze środowiska podnowohuckiego blokowiska, gdzie mieszkałem przez dwadzieścia lat. Upchany w „gęstym” mieszkaniu-galerii-muzeum, między pracami mamy a reprodukcjami dawnych mistrzów, wykarmiony wystawami „biennale grafiki”, częstymi odwiedzinami znajomych artystów z Zachodu, Radiem Luxembourg, Radiem Wolna Europa, Głosem Ameryki i Trójką. Nie rozumiałem innego sposobu na życie. Głosy z radia podawały mi prawdę o świecie, a przykład rodziców i ich znajomych pokazywał, jak się komponuje kolejne dni, by były ciekawe, niestandardowe, kreatywnie nowe. Z powodzeniem unikałem szkoły (zawsze ból gardła), tworząc w domowym zaciszu, co umiałem. Próbowałem pisać opowiadania, książki, rysowałem serie komiksów, malowałem, wydawałem swoje gazetki okolicznościowe, nagrywałem własne słuchowiska, wymyślałem gry planszowe, konkursy, później listy przebojów, zbierałem znaczki pocztowe, fotografowałem Kraków lat sześćdziesiątych aparatem Lubitel. Po cóż ta wyliczanka z mojego dzieciństwa? Po to, by móc wolność poglądów i swobodę twórczości przełożyć na podejście do naszych wypraw i fotografii. Moje dzieciństwo wraz z wrodzoną synestezją ukształtowały na zawsze moje poglądy artystyczne. Z tamtych marzeń o estetycznym lepieniu świata wyrósł taki a nie inny materiał, który prezentuję w albumach.